2015/10/31

JAK WALCZYĆ Z RUTYNĄ DNIA CODZIENNEGO



Nie ma siły, prędzej czy później dopada każdego z nas. A jeszcze trudniej robi się gdy pora roku jak obecnie, ciemne poranki i ciemne już popołudnia gdy wracamy z pracy. Trudno nie nużyć się dniem codziennym w takich okolicznościach przyrody. Mój dzień roboczy, tzn. od poniedziałku do piątku, jest z definicji dość powtarzalny, powtarzalny bo w jakiś sposób definiuje go praca na etacie, która wymaga regularności. Myślę jednak, że w jakich ramach byśmy się nie poruszali zawsze znajdzie się miejsce na odskocznię. Ja swoje znalazłam.


W zeszłym roku wydawało mi się, że jestem do jesieni maksymalnie przygotowana. Starałam się pozytywie nastawić, myślałam o wszystkich dobrych rzeczach, z którymi ta pora roku się wiąże; zapach świec palonych wieczorami, relaks z książką pod kocem, ciepłe zapachy perfum i wiele, wiele innych bo takowe wbrew temu co nam się czasem wydaje są. I mimo tych wszystkich starań znużenie jednak przyszło… Trochę mnie kosztowało zanim odzyskałam frajdę z tego co mnie otacza dlatego w tym roku staram się ze zdwojoną siłą dbać o małe przyjemności i odskocznie dnia codziennego.



1. Mimo, że jestem etatowcem postanowiłam sobie, że będę starała się jednak żonglować godzinami, o których muszę wstać, i godzinami, na które jadę do pracy Oczywiście nie mam możliwości aby przyjeżdżać sobie do pracy choćby na 10, ale te 40 minut w tą czy w tamtą jestem w stanie zorganizować. Budzik nastawiany codziennie na tą samą godzinę mnie dobija, codziennie te same twarze rano w autobusie, ta sama godzina wejścia do biura. Nie potrafię, męczy mnie to. Staram się więc jednego dnia wstać wcześniej, drugiego później, jednego dnia pojechać autobusem, innego tramwajem, a jeszcze kolejnego  zabrać się z Pawłem, który jeździ autem trochę później niż ja standardowo. A w ramach rozpusty i uprzyjemniania sobie życia jak nie mam siły zwlec się rano z łóżka to przestawiam budzik jeszcze o pół godziny, a później na ostatnią chwilę jadę taksówką. 


2. Rzuciłam też przygotowywanie co wieczór śniadania na dzień kolejny. Wpadłam w schemat - wracam z pracy, jem coś, ogarniam mieszkanie, chwilę odpocznę, szykuję ubrania na dzień kolejny, szykuję posiłek na dzień kolejny. I tak dzień w dzień. Teraz pozwalam sobie na dłuższe wieczory lenia, najwyżej śniadanie kupię po drodze rano. Bez przesady, nie zrujnuje to mojego budżetu. Diety również bo obecnie kupienie pysznej, zdrowej sałatki nie jest już specjalnym problemem.


3. Staram się też żeby moje dni nie były jednak powtarzalne. Kino w środku tygodnia? A dlaczego nie. Zawsze znajdzie się seans chociażby na 17.30 czy 18 gdzie spokojnie zdążę dojechać po pracy, a po filmie wrócę jeszcze o takiej godzinie, że i z wieczora w domu jeszcze coś dla siebie uszczknę. Kino w tygodniu ma jeszcze ten niewątpliwy plus, że nie ma tłumów. Spokojnie mogę sobie wybrać miejsce w ostatnim rzędzie, które najbardziej lubię i nikt obok mnie nie będzie siorbał pepsi czy chrupał popcornu.


4. Siłownia we wtorki i czwartki, a angielski w poniedziałki? Nie sprawdziło mi się. Nie w każdy poniedziałek miałam ochotę na konwersację i nie w każdy wtorek czy czwartek miałam siły by się ruszać. Gdy próbowałam trzymać się planu wszystko co miało sprawiać mi przyjemność, zaczęło nużyć i stało się przykrym obowiązkiem. Stop. Nie muszę w czwartek iść na siłownię, mogę w piątek pojechać na basen w drugi koniec miasta, a czas na angielski dać sobie w czwartek. Regularność nie jest dla mnie, znam już sobie i wiem, że karnety na siłownię muszę mieć zawsze open i to w formie kart, które pozwalają mi korzystać z różnych placówek i różnych form aktywności. Obecnie korzystam z programu Multisport. Analogicznie również z nauką języka, nie jestem w stanie przypisać się do jednej grupy, z konkretnym planem zajęć dlatego korzystam z formy konwersacji z lektorem, które umawiamy bezpośrednio i na bieżąco między nami.


5. Ci którzy czytają mnie już jakiś czas wiedzą, że staram się jak najwięcej podróżować. Bardzo wkręciłam się w wyszukiwanie tanich połączeń i tak się składa, że zawsze mam jakiś lot w zanadrzu. To nie są jakieś dalekie kierunki i bardzo długie wyjazdy, najczęściej na około trzy dni. Ale takie znalezienie się w zupełnie innym miejscu jest cudowną odskocznią dnia codziennego. Pozwala mi też zawsze mieć na co czekać, a uświadomienie sobie w chłodny poranek o godzinie 6.30, że za dwa tygodnie leci się na weekend do Paryża naprawdę potrafi poprawić humor.


6. Gdy zaś pobudka o 5.30 przekracza możliwości, no nie i koniec, jest jeszcze coś takiego jak urlop na żądanie. Ten jeden, jedyny dzień wolnego, który czasem może być na wagę złota. Oczywiście nie zaniedbujemy swoich obowiązków, co to to nie, jesteśmy dorośli i odpowiedzialni i kochamy swoją pracę, ale myślę, że każdy z nas ma to poczucie, że jednak czasem można sobie na niego pozwolić. A jak nie urlop to może chociaż home office, coraz więcej firm daje takie możliwości pracownikowi. Warto zorientować się na co możemy sobie pozwolić bez uszczerbku dla naszego życia zawodowego i bez straty dla pracodawcy oczywiście.


7. Długo, długo miałam jedną playlistę w telefonie, słuchanie jej bez przerwy co doprowadziło do tego, że już dokładnie wiedziałam, który utwór będzie po którym. Na jakiś czas pomogło najprostsze rozwiązanie czyli odtwarzanie losowe, ale to też do czasu. Teraz korzystam ze Spotify i włączam sobie po prostu zupełnie przypadkowe listy albo wyszukuję wykonawców, o których sobie akurat przypomniałam. Teoretycznie niewiele, ale jednak różna każdego dnia muzyka zupełnie inaczej mnie nastraja.



A jak to jest u Was? Macie jakieś swoje odskocznie? Co Was ratuje przed rutyną? A może wręcz przeciwnie, to rutyna pozwala Wam poukładać sobie życie?

Kasia