Zeszło się nam od ostatniego denka trochę, nie ma co. W międzyczasie niestety dwa kosze zużyć zdążyły skończyć bez publikacji na blogu, nie bez powodu jednak do trzech razy sztuka i wracam z jednym z moich ulubionych postów kosmetycznych. Dlaczego ulubionych? Bo denka zawsze uważałam za najbardziej wiarygodne wpisy ponieważ powstają już po zużyciu całego produktu, a więc najwięcej można wtedy o nim powiedzieć, lub napisać oczywiście.
Żele pod prysznic Balea przyleciały ze mną z Berlina. Naprawdę bardzo dobry produkt za śmiesznie niską cenę bo jak dobrze pamiętam to 0.5 euro. Nie wymagam od tego rodzaju produktów nie wiadomo jakich właściwości, mają ładnie pachnieć co by miło było je używać, posiadać właściwości oczyszczające skórę oraz nie wysuszać skóry właśnie. I te trzy cechy to one mają z pewnością. Ale największy plus i tak za mnogość i jakość zapachów, to nie żadne mydliny, ale naprawdę miłe dla nosa, świeże zapachy.
Szampon Pantene intensywna regeneracja. Kupiony w okresie gdy włosy zaczęły wypadać mi strasznie, a ich widok na jasnych kaflach w łazience przyprawiał o rozpacz, bywały dni, że włosy wychodziłam rozczesywać na balkon… Czy pomógł? Tak. Nie wiem czy to zasługa tylko i wyłącznie szamponu bo w międzyczasie zmniejszył mi się też poziom stresu więc organizm zapewne przestał reagować tak, a nie inaczej, ale zapewne nie zaszkodził. Poza tym szampony Pantene uwielbiam za zapach, jakoś tak pozytywnie mi się kojarzy.
Podkład Dior Dioskin Nude. Praktycznie przez całe opakowanie mój ulubieniec, a w międzyczasie zdążyłam kupić kolejny na zapas. Cudownie delikatny, a jednocześnie kryjący tyle ile powinien. Zupełnie nieobciążający i niewyczuwalny na skórze. Bardzo, bardzo się lubiliśmy. Lubiliśmy bo byliśmy razem do czasu gdy nie poznałam Chanel CC, lepsze jest wrogiem dobrego i na razie musieliśmy się rozstać, ale jeśli kiedyś Chanel CC przestanie mi służyć, na pewno wrócę.
Masło do ciała Tutti Frutti. Nie znoszę, jeden z najgorszych produktów, z którymi miałam do czynienia. Nie odpowiadała mi ani konsystencja budyniu, ani sztuczny zapach. Użytku dla mojej skóry nie miało żadnego. Skończyło na denku jeszcze przed końcem opakowania.
Masła Rituals to zupełne przeciwieństwa wspomnianego wyżej Tutti Frutti. Organic White Lotus & Yi YiRen to moje trzecie, poprzednio używałam tego w pomarańczowym i białym opakowaniu. Każde uwielbiam tak samo i bardzo służą mojej skórze. Jedyny zarzut, który mam do nich każdorazowo to mała wydajność, a może ja po prostu mając przyjemność z użytkowania, używam zdecydowanie za dużo ;)
Pasta Blanx przewijała się już nie raz przy okazji denka i nie raz jeszcze będzie to mój numer jeden w tej kategorii, którego używam stale. Pierwsza pasta, przy której faktycznie widzę efaket wybielenia na szkliwie.
O zielonej Glam Glow pisałam TUTAJ. Wszystko ładnie, pięknie tylko efektu wow brak. Nie jest to produkt, do którego wrócę niemniej wiem, że opinie są skrajne różne więc z pewnością warto samemu przetestować na własnej skórze. Dla mnie jedno chciejstwo mniej.
Estee Lauder Resilience Lift, cel - napięcie skóry twarzy i szyi oraz nawilżenie. Na mojej skórze działanie poprawne, nie zauważyłam jakiegoś spektakularnego efektu, ale jednocześnie skóra cały czas miała się bardzo dobrze i utrzymywała odpowiedni poziom nawilżenia więc złego słowa powiedzieć nie mogę. Niemniej za te pieniądze miło byłoby zobaczyć w lustrze lepszą wersję samej siebie.
Kategoria kremy do rąk i dwa skrajnie różne produkty jeśli chodzi o ich działanie. Krem marki Douglas oraz krem L'occitane. Powiem tak, kremy L'occitane nie są najtańsze, cóż, trzeba to obiektywnie stwierdzić, natomiast ich działanie przynosi ulgę podczas myśli o każdej wydanej złotówce. One po prostu są warte swojej ceny. Bardzo chętnie wrócę i sprawdzę pozostałe rodzaje. Douglas zaś po prostu był zwyczajnym kremem do rąk po użyciu, którego po niedługim czasie i tak musiałam sięgać po niego ponownie, bardzo krótkie działanie.
Tyle na dziś. Do zobaczenia przy kolejnym denku :)
Kasia