2018/01/13

CO SIĘ ZMIENIŁO PO ODEJŚCIU Z ETATU - PIERWSZE PÓŁ ROKU NA SWOIM


Dokładnie z końcem czerwca 2017 roku zakończyłam współpracę z moim ostatnim pracodawcą. Złożyłam wypowiedzenie i sama, z własnej woli pozbawiłam się etatu, stałej pensji i kierowniczego stanowiska bo moim celem już od jakiegoś czasu była własna firma.  
Czy było mi źle? Tak. Czy ktoś z boku powiedziałby, że było mi źle? Nie. Bo nigdy nie wiemy jak życie drugiej osoby wygląda od środka, bo jak to mówią, nie chodzimy w jej butach.
Czy było warto?

Czym zajmuję się obecnie możecie przeczytać m.in. TUTAJ czy TUTAJ.



STRACH

Tak, najpierw jest strach. Jeszcze zanim podejmie się tę ostateczną decyzję. Dziesiątki nieprzespanych nocy, setki wątpliwości, tworzenia scenariuszy, wyjść awaryjnych, rozmyślania co będzie gdyby. Nie jest łatwo z własnej woli zrezygnować ze stałej, dobrej posady i stałej, całkiem dobrej pensji. Tym bardziej, że jak każdy mam swoje stałe zobowiązania, które muszę regulować i za coś muszę żyć. Ogromna odpowiedzialność za siebie za samego i za to co będzie dalej. Znane są mi historie osób, które rzucały pracę z dnia na dzień, pod wpływem emocji, bez oszczędności. No ja taka nie jestem. Ja rozmyślałam i gromadziłam oszczędności, ale to mimo wszystko nie ułatwiało decyzji. Dobrze, jak są oszczędności, to zawsze wyjście awaryjne, po które można sięgnąć, ale nie chciałam ich traktować jako "na przejedzenie". Nie po to tyle oszczędzałam, żeby zacząć wydawać te pieniądze na bieżąco.

I to był najgorszy czas. Później mimo, że też bywało trudno, było jednak tylko lepiej.

Bo najtrudniej jest podjąć decyzję.


ULGA

Paradoksalnie właśnie, jak złożyłam wypowiedzenie kamień spadł mi z serca. Klamka zapadła. Cokolwiek by się już od wtedy miało wydarzyć, musiałam sobie z tym poradzić. Ogromna ulga i ogromna radość. Boże, jestem wolna. Mogę wszystko, jestem królem świata. Dam sobie radę, jak nie ja, to kto. Świat zawojuję. Cudowny stan. Bardzo dobrze wspominam ten czas. Nigdy tak dobrze nie chodziło mi się do pracy jak będąc w okresie wypowiedzenia. Oczywiście przy zachowaniu profesjonalnego podejścia do swoich obowiązków.

Nigdy nie warto palić za sobą mostów.

O dziwo, gdy poinformowałam oficjalnie, że odchodzę nawiązałam mnóstwo nowych znajomości z osobami, z którymi wcześniej nie utrzymywałam kontaktu, a wiele z nich zaowocowało później współpracą już na gruncie własnego biznesu.


ZASKOCZENIE OTOCZENIA

Jak to odeszłaś z pracy? Przecież z tej firmy się nie odchodzi?

Wiecie, ja pracowałam w dużej Spółce. Spółce, która ma minimalny udział odejść własnych pracowników. Moja decyzja wywołała ogromne zaskoczenie. No ale ktoś ten minimalny udział stanowić musi.


RADOŚĆ

Tak jak napisałam wyżej, nigdy tak dobrze nie chodziło mi się do pracy, jak wtedy gdy byłam na okresie wypowiedzenia. Ba, nawet ranne wstawanie przestało być problemem. Bo miałam świadomość, że to tylko na chwilę. Że już niedługo.


PRZERAŻENIE

Boże, co ja zrobiłam. A jak się nie uda. Jak zostanę bez pieniędzy. Spokojnie, dasz radę. W najgorszym razie znajdziesz nową pracę na etacie.
Wiecie, tutaj to można by rozpisać dialog z samą sobą. Nagły natłok wątpliwości. Zostawiłam pracę, za chwilę zostanę bez pensji. Koniec wyjazdów, koniec kupowania kosmetyków. Nie będę już miała na nic. Skończył się najlepszy czas w moim życiu. Naprawdę takie myśli też przerabiałam. Na szczęście nie trwało to długo.


ENTUZJAZM

Bo chwilę później przyszedł etap mobilizacji. Wiecie, na zasadzie zbieram wszystkie siły i do boju. To ten czas kiedy tak bardzo się chce. Wszystko jest takie inne; owszem, nie ma już stałej pensji, ale nie ma też szefa nad tobą, nie ma rutyny, nie ma zrywania się o 6 rano.


No właśnie, co się tak naprawdę przez ten czas zmieniło


Przede wszystkim stały przelew przychodzący z pensją, zastąpił stały przelew wychodzący do ZUS :)

To tak pół żartem, pół serio. ZUS w tym kraju trzeba płacić i nie ma co się nad tym użalać tylko trzeba na niego zarobić.

Zmieniło się jednak praktycznie wszystko. I nie, wcale nie mam na myśli w pierwszej kolejności pieniędzy. I nie napiszę wam, że teraz to zarabiam miliony monet. Wręcz przeciwnie. Jak podsumowuję te sześć miesięcy to na czysto lepiej wyszłabym finansowo na etacie. Bo działalność na start pochłonęła sporo środków. Musiałam zainwestować m.in. w stronę internetową, w polisę ubezpieczeniową, która w mojej działalności jest niezbędna, należało zakupić pościele i ręczniki. To wszystko generuje koszta. A przecież nie uniknęłam też błędów. Lato 2017 to był mój pierwszy sezon na pełnych obrotach i na kilkunastu mieszkaniach. Z pewnością wiele rzeczy można było zrobić inaczej, na wielu sprawach zaoszczędzić czas, który można było wykorzystać na inne czynności, które to bardziej przełożyłyby się na bezpośredni zarobek. Teraz to wiem. I w pełni tą wiedzę wykorzystam w trakcie zbliżającego się sezonu maksymalizując swoje działania.


Zmienił się mój rytm dnia. 
Wiecie co było moim największym wrogiem do tej pory? Rutyna. Ona mnie dobijała. Ja po prostu nie nadaję się do wykonywania powtarzalnych czynności, w powtarzalnym czasie. To zabija cały mój entuzjazm. Jesteśmy różni, dla niektórych rutyna jest pożądana bo jest bezpieczna, daje pewność tego co trzeba zrobić następnego dnia. Ale ja do tych osób nie należę.
I teraz właśnie każdy mój dzień jest inny. Oczywiście jednak, że ma to też swoje minusy. Na przykład gdy do tej pory piątek, piąteczek, piątunio był moim małym świętem i zaczynał się weekend, to teraz piątek oznacza często wzmożoną ilość pracy bo przyjazdów turystów jest statystycznie najwięcej właśnie na weekendy.
Tylko, że to nie jest dla mnie takim problemem jak wcześniejsza rutyna. Czyli też pojawiają się mniej pozytywne aspekty, ale one są one dla mnie mniej znaczące i nie mają takiego wpływu na moje samopoczucie. Owszem, będę miała więcej pracy w piątek, ale być może będę miała mniej pracowity poniedziałek, wtorek i jeszcze środę.  Każdy dzień, każdy tydzień i każdy miesiąc jest inny.


Nie muszę już wstawać o 6 rano! Może banał. Ale nie zdajecie sobie sprawy jakie to dla mnie było męczące. Ja po prostu nie należę do rannych ptaszków. Najlepiej pracuje mi się popołudniami i wieczorami, a rano lubię po prostu sobie pospać. Praca biurowa na etacie siłą rzeczy zmuszała mnie do działania wbrew moim naturalnym potrzebom. I jasne, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, ja przez te ponad 10 lat pracy etatowej też się do tego przyzwyczaiłam, ale nigdy tego nie polubiłam i nigdy nie czułam się z tym dobrze. Jeszcze latem jak latem, kiedy człowiek wstawał i było jasno, to pół biedy. Ale zimą... Za oknem ciemno i zimno, no właśnie zimno. Nie wiem dlaczego, ale zawsze mimo rozkręconych kaloryferów wstawałam na ten budzik o 6 rano i było mi zimno. Teraz cud, mimo, że kaloryferów nie rozkręcałam w tym sezonie praktycznie wcale, to wstając około 8 czy 8.30, bo to jest teraz moja godzina pobudki, zimno mi nie jest. I nie mam już nagle problemów z wstawaniem. I nie mam już nagle złego humoru od rana nie wiadomo z jakiego powodu. Po prostu mój organizm żyje zgodnie ze swoim rytmem.


Nie mam już nad sobą szefa. I żebyśmy się dobrze zrozumieli. To nie tak, że ja miałam tylko złych szefów, nie, nie. Spotkałam na swej drodze też takich, którzy mimo, że wymagający, to jednak dużo mnie nauczyli. Ale ja generalnie należę do osób, które nie lubią wykonywania poleceń. Cenię sobie samodzielność i fakt, że moja praca nie zależy od opinii innych. I mam co chciałam. Ze wszystkimi tego dobrymi i złymi stronami. Bo wiecie, fajnie podejmować samodzielnie decyzje jak ktoś tak jak ja się tego nie boi, ale za te decyzje też trzeba brać odpowiedzialność. I już nie ma na kogo zrzucić, nie ma kim się zasłonić. Jak nawalę, to sama będę sobie winna.

Tak samo nie pracuję już na wirtualnych budżetach spółki. Bo wiecie, łatwiej się podejmowało decyzje dot. setek tysięcy złotych, które nie były moje. Teraz nagle okazuje się, że tysiąc złotych jest dla mnie więcej wart niż kiedyś pięćdziesiąt tysięcy złotych. I dłużej zastanawiam się nad jego wydaniem. To z jednej strony trudne, ale z drugiej strony bardzo budujące. Bo człowiek się uczy. Uczy jak dużą wagę mogą mieć jego decyzje, bo to ja poniosę bezpośrednio konsekwencje tych decyzji.



Nie pracuję teraz ani więcej, ani mniej niż kiedyś. Pracuję inaczej. I to jest dla mnie największa wartość dodana. Czuję pełną odpowiedzialność za to co robię, i chce mi się to robić bo wiem, że od tego zależy to ile pieniędzy będę miała. A pieniądze to może szczęścia nie dają, ale jednak życie bardzo ułatwiają i warto je mieć.

Czy było warto? Tak. Mimo pracujących sobót, mimo stałej obecności on-line, mimo braku stabilizacji finansowej. Tak, warto. Bo mogę teraz żyć zgodnie z moim naturalnym rytmem, nie muszę się zmuszać do tego by wstać. Po prostu chce mi się chcieć. Chce mi się pracować.


Jestem ciekawa waszych doświadczeń związanych z odejściem z pracy, zmianą pracy. Co jest dla was istotne?  Co dla was znaczy dobra praca, która daje wam satysfakcję? Dajcie znać w komentarzach.
Bo przecież praca na etacie wcale nie musi być zła. Daleka jestem od gloryfikowania własnej działalności. Etat daje mimo wszystko względną stabilizację i bezpieczeństwo i zdaję sobie sprawę, że to jest dla niektórych nie do przecenienia.