2019/07/15

NIE KUPUJ, ADOPTUJ - O TYM DLACZEGO WARTO ADOPTOWAĆ ZWIERZĘTA, A TYM BARDZIEJ TE STARSZE


W piątek minął tydzień odkąd odeszła Misia. Mój koci przyjaciel, mój kocia Pchełka, Szaszłyczek, Misia, Miszelina. Mój koci wojownik. Boli dalej.
Myślałam, że adoptując starszego kota można się na to przygotować, od początku wiedziałam, że nasz czas jest ograniczony i może skończyć się właściwie w każdej chwili. Nie znaliśmy dokładnie jej przeszłości, ale drobna postura i widoczne zmiany na ciele, sugerowały, że lekkiego życia nie miała. Do schroniska trafiła w wieku dojrzałym, a to dodatkowo bardzo dało jej w kość.
Okazałam się jednak totalnie nieprzygotowana na to co nieuniknione. I mimo obecności w domu jeszcze dwójki kotów, zrobiło się tak niesamowicie pusto. Boli bardzo.



Misię adoptowaliśmy ze schroniska w Sopocie gdy jej wiek oceniano na 12 lat. Wiecie, z tym ocenianiem wieku u zwierząt to zawsze szacunek, ale potwierdziło go dwóch weterynarzy więc ryzyko błędu zmalało bardzo.

Misia była (jak to boli gdy muszę napisać "była"...) kotem adoptowanym bardzo świadomie. W domu mieszkała z nami już dwójka kotów, również adoptowanych. Bunio ze schroniska w Gdyni i Maja ze schroniska w Gdańsku. Jedna różnica, że gdy je adoptowałam to po prostu chciałam mieć kota i marzył mi się malutki, słodki kociaczek o białym umaszczeniu. Z perspektywy czasu te moje wymagania wydają mi się strasznie płytkie, ale taka wtedy była moja rzeczywistość.
Gdy zaczęliśmy myśleć o trzecim kocim domowniku podejście było już zgoła inne. 


Założyliśmy, że skoro mieszka z nami już dwójka kotów, i całkiem nieźle dajemy sobie razem radę, to dlaczego nie przygarnąć kolejnego. Wiecie, trochę więcej karmy, trochę więcej żwirku, ale generalnie kot specjalnie miejsca w domu nie zajmuje. Tak wyszliśmy z założenia, że chcemy adoptować kota starszego. Może być chory, kaleki, w starszym wieku, taki najbardziej potrzebujący. Taki z najmniejszymi szansami na dom.
Nie oczekiwaliśmy niczego.
Miał z nami po prostu być.



Chcieliśmy po prostu dać dom kotu, który go na starość najbardziej potrzebował. Bo wiecie, ludzie zazwyczaj boją się adopcji zwierząt starszych. Bo niedługo odejdą, bo będzie bolało. I tak z powodu ludzkiej obawy o ból, co by nie psuć sobie komfortu życia, te zwierzęta często odchodzą w samotności, w schronisku. No ale my ludzie zachowujemy dobre samopoczucie i nie cierpimy...

My chcieliśmy inaczej. Kolor futerka nie miał żadnego znaczenia. Ba, to mógł być kot, który nie będzie lgnął do człowieka, który będzie żył w swoim świecie. Wszystko jedno. Grunt żeby był bezpieczny i zaopiekowany, bez względu na to ile życia miało mu zostać, miał być w tych ostatnich dniach, tygodniach, miesiącach, latach kochany.

Tak w naszym życiu pojawiła się Misia. Kot, od którego nie oczekiwaliśmy niczego, a który dał nam tak wiele.



Kot, który na początku postawił nasze życie do góry nogami. Okazało się, że Misia, która miała być kotem neutralnym w stosunku do innych kotów, zdominowała pozostałych kocich domowników. Bo tak walczyła o swoją pozycję, o dom, który nagle dostała. Nie było łatwo. Ale było warto.

Po roku płaczu, chwil zwątpienia, karmy wyciszającej, kropli uspokajających, stosowania kocich feromonów i nie wiem czego jeszcze, któregoś dnia spojrzałam na kanapę, a na niej leżały obok siebie moje trzy koty. To jedno z moich najlepszych wspomnień i ogromna satysfakcja. Nigdy nie zapałały do siebie jakąś wielką miłością, ale nauczyły się razem żyć.
A Misia nauczyła się, że niczego jej w tym domu nie zabraknie, a pozostałe dwie sztuki kota w domu, to nie jej konkurencja, a po prostu część stada.



Misia, kot, który kładł się na nas. Kot, który jak tylko usłyszał kroki na klatce, nasłuchiwał, aż otworzą się drzwi i wróci jej Paweł. Do dziś nie wiem jak ona rozróżniała kroki sąsiadów, od kroków Pawła właśnie. Ale rozróżniała bo zawsze wtedy podnosiła się na kanapie i oczekiwała. A jak tylko Paweł ogarnął się ze sprawami domowymi po powrocie i przysiadywał na kanapie, to ona od razu układała się na nim. Rozczula mnie już samo wspomnienie.



Nie oczekiwaliśmy od niej nic, a przywiązanie, które nam okazała było niesamowite i jest obecnie cudownym wspomnieniem. Jej odejście boli ogromnie, ale jednocześnie powtarzam sobie, że daliśmy jej 5 cudownych lat. 5 lat życia razem. Adoptowaliśmy Misię gdy miała 12 lat, odeszła w wieku lat 17. Bardzo zacny wiek jak dla kota. Nie była sama, nie odeszła jako anonimowy kot w schronisku opisany numerem.
Codziennie miseczka była pełna, kuweta sprzątnięta, codziennie był ktoś kto głaskał i drapał pod bródką.

Nie wyobrażacie sobie jak mi jej brakuje. Nie jestem naiwna, wiem, że takie jest życie, że nasz czas musiał się skończyć. Boli mnie bardzo, że to co się stało jest tak nieodwracalne. Że żadna chwila już się nie powtórzy i zostały tylko wspomnienia. Że te 5 lat razem zleciało tak bardzo szybko. Ale mimo tego bólu, który czuję, nie żałuję tej decyzji.




Jej adopcja była jedną z najlepszych decyzji. Tak niewielkim nakładem środków, udało się pomóc, udało się sprawić, że dla jednego kota, zmienił się cały świat. Dostaliśmy od niej tyle kociej wdzięczności, to się po prostu czuło. Ja sobie z tym bólem w końcu poradzę, ale fakt, że była kochana przez te lata jest bezcenny.


Proszę, nie bójcie się adopcji zwierząt starszych. Odejście bardzo boli, nie da się na nie przygotować, ale poradzimy sobie. Tak wysoko stawiamy siebie jako ludzi w hierarchii, dlaczego więc mielibyśmy sobie nie poradzić... A możemy zmienić życie tego jednego zwierzęcia. Bez względu na to czy będą to tygodnie, miesiące czy lata, nie odejdzie w samotności. Być może to będzie najlepszy czas w jego życiu. Warto. 

Nasz ból vs. samotność i odejście w schronisku... 
Trochę to egoistyczne zakładać, że nie przyjmę pod dach zwierzęcia starszego, bo boje się, że ja będę cierpieć...
Taka moja opinia.


Nie żałuję mojej decyzji. Mało tego, jestem pewna, że w moim życiu pojawi się za jakiś czas nowe kocie życie, i na pewno będzie to koci staruszek, mimo, że Misia zabrała ze sobą kawałek mojego serca. Tak, podchodzę do tego bardzo emocjonalnie i nie wstydzę się tego. Ba, powiem nawet, że ja tego kota, tą moją kocią wojowniczkę, mojego Szaszłyczka, Miszelinę, po prostu kocham. Bo zwierzęta też można kochać, to uczucie nie ma wyłączności do drugiego człowieka.

O moich kotach możecie poczytać jeszcze między innymi TUTAJ